Drugi dzień na Railay. Pełen "chillout". Czyli intensywne nicnierobienie (wyjąwszy energiczny atak na śniadanie).
Gruby zaczął od nadzorowania basenu...
Przechadzając się przy nim fachowym, inspektorskim krokiem:
Chwilę z nim posiedziałem, ale w opcji "żadnego łażenia"
Ostatecznie ustaliliśmy, że on pilnuje basenu, a ja idę na spacer do lasu. Zbliża się pora maksymalnego przypływu, a chcę sobie zobaczyć jak wówczas wygląda tutejsza laguna. To taka duża dziura w tutejszych górkach, połączona z morzem. Zostawiam personel basenowy przy czynnościach porządkowych...
... a jak już z tym skończy, to ma odebrać pranie. A ja sobie drepcę w kierunku skałek. Tam gdzieś u góry zamierzam za chwilę być:
To jest miejsce startu - otwarta droga do laguny. Stroma coś...
I pełna skał i korzeni, ale można się linami wspomagać,. Niestety z powodu wielodniowych opadów wszystkie są upaprane błotem i oślizgłe jak zadek ślimaka. Trudno, najwyżej zleci się i karoserię porysuje. Przynajmniej będzie można przetestować czy nasza podręczna apteczka do czegoś się nadaje...;)
Chwilkę to trwa. Wspinam się i lezę, jak jakiś makak błotny. Byłoby szybciej, ale dogoniłem inną grupę i trzeba się dostosować. Ktoś pełznie z przodu...
...ktoś z tyłu następuje mi na pięty...
..a gdzieś w środku ja we własnej uroczej osobie
Po osiągnięciu przełęczy - zejście w dół. I napatoczyć można się na kolejnych ludzi (a ciężko ich tu się wyprzedza, bo szlak przeważnie wąski...
I na zmianę: w dół po skałkach, poziomo przez błota...
W częściach bardziej stromych niektórzy preferują styl kuprem bo zboczu:
I już prawie widać dno laguny - jeszcze tylko kilka poziomów w dół tym kanionem...
Częściowo po bambusowych drabinach (3 szt)...
I oto jest cel tej odysei:
Mamy tu jeziorko napełniane przez morze podczas przypływu, umieszczone kameralnie w skalnej studni
W czasie odpływu do dyspozycji kuracjuszy pozostaje tylko niecka wypełniona błotem. Ale to dopiero za kilka godzin, a że nie zamierzam pleśnieć tu tyle czasu, to fotki nie będzie. Szybkie opłukanie się...
..bom spocon okrutnie - jak niewinne prosię w mikrofali. Cała droga to sauna i duchota nieziemska - kanion jest głęboki i zasłonięty, więc żaden wiatr tu nie uczęszcza. Ani zefirek - chyba, że się komuś wymsknie z wysiłku. Na brzegu tłum się zbiera i słychać za dużo polskiego...
...no i Gruby już może pranie odebrał. Czas wracać i przydzielić nowy zakres obowiązków. Jeszcze tylko zerknięcie na punkt widokowy po wydostaniu się na przełęcz.
To nasza zatoczka:
i szerszy widok: na cały półwysep Railay - obie zatoki oraz hotelowe eldorado między nimi:
Po powrocie do hotelu zastałem inspektora przy inspekcji odebranego prania. Okazało się, że dostaliśmy bonus. Różowe (mocno używane) gacie niewiadomego pochodzenia. Żadnemu z nas nie przypadły do gustu więc zostaną na wyposażeniu pokoju. Może ktoś się ucieszy?
Po południu zaplanowaliśmy plażowanko - dla odmiany w dalszych rejonach plaży. Ta część planu powiodła się umiarkowanie... Tzn była plaża, maski, rurki itd - ale woda dała nogę. To czas odpływu akurat i tam gdzie chcieliśmy ponurkować do dyspozycji było tylko szorowanie brzuchami po rafie. Mimo intensywnych poszukiwań:
..podaż żyjątek poddających się obserwacji została mocno ograniczona:
Zniesmaczony inspektor zarządził odwrót:
i udał się na żerowisko, czekające spokojnie na pobliskich wodach przybrzeżnych
Wrąbawszy nieco krewetek w cieście smażonych w głębokim oleju jakoś odzyskał naruszoną równowagę psychiczną i mogliśmy wrócić do hotelu. Po drodze podziwiając wyłażące z wody skałki:
... i personel hoteli w kapokach wracający do domu (widział ktoś kiedyś u nas ludzi na traktorze w kapoku?)
Tu zażyliśmy zasłużonego odpoczynku, obserwując leniwie jak kończy się dzień i rosną liście:
A po zmierzchu nawiedziliśmy centrum w celach zdecydowanie gastronomicznych. Coś w jednej knajpce....
coś w drugiej...
i może coś z grila?
Napchani jak indyki na święto dziękczynienia spoczęli w pokoju. Niektórzy ględząc przez telefon...
...a pozostali klepiąc głupoty w klawisze...
i łypiąc od czasu do czasu złowrogo w obiektyw aparatu:
P.S.
Kilkudniowy poślizg w notkach z podróży spowodowany był zgubieniem się w okolicy pozbawionej prądu i internetu, ale za to ponadnormatywnie zaopatrzonej w wilgoć i ból tyłka, ale o tym innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz