czwartek, 2 lutego 2017

DZIEŃ 10 (28 stycznia)

Drugi dzień na Railay. Pełen "chillout". Czyli intensywne nicnierobienie (wyjąwszy energiczny atak na śniadanie).
Gruby zaczął od nadzorowania basenu...


Przechadzając się przy nim fachowym, inspektorskim krokiem:

Chwilę z nim posiedziałem, ale w opcji "żadnego łażenia"


Ostatecznie ustaliliśmy, że on pilnuje basenu, a ja idę na spacer do lasu. Zbliża się pora maksymalnego przypływu, a chcę sobie zobaczyć jak wówczas wygląda tutejsza laguna. To taka duża dziura w tutejszych górkach, połączona z morzem. Zostawiam personel basenowy przy czynnościach porządkowych...


... a jak już z tym skończy, to ma odebrać pranie. A ja sobie drepcę w kierunku skałek. Tam gdzieś u góry zamierzam za chwilę być:


To jest miejsce startu - otwarta droga do laguny. Stroma coś...


I pełna skał i korzeni, ale można się linami wspomagać,. Niestety z powodu wielodniowych opadów wszystkie są upaprane błotem i oślizgłe jak zadek ślimaka. Trudno, najwyżej zleci się i karoserię porysuje. Przynajmniej będzie można przetestować czy nasza podręczna apteczka do czegoś się nadaje...;)
Chwilkę to trwa. Wspinam się i lezę, jak jakiś makak błotny. Byłoby szybciej, ale dogoniłem inną grupę i trzeba się dostosować. Ktoś pełznie z przodu...



...ktoś z tyłu następuje mi na pięty...


..a gdzieś w środku ja we własnej uroczej osobie




Po osiągnięciu przełęczy -  zejście w dół. I napatoczyć można się na kolejnych ludzi (a ciężko ich tu się wyprzedza, bo szlak przeważnie wąski...


I na zmianę: w dół po skałkach, poziomo przez błota...



W częściach bardziej stromych  niektórzy preferują styl kuprem bo zboczu:


I już prawie widać dno laguny - jeszcze tylko kilka poziomów w dół tym kanionem...


Częściowo po bambusowych drabinach (3 szt)...


I oto jest cel tej odysei:


Mamy tu jeziorko napełniane przez morze podczas przypływu, umieszczone kameralnie w skalnej studni 


W czasie odpływu do dyspozycji kuracjuszy pozostaje tylko niecka wypełniona błotem. Ale to dopiero za kilka godzin, a że nie zamierzam pleśnieć tu tyle czasu, to fotki nie będzie. Szybkie opłukanie się...


..bom spocon okrutnie - jak niewinne prosię w mikrofali. Cała droga to sauna i duchota nieziemska - kanion jest głęboki i zasłonięty, więc żaden wiatr tu nie uczęszcza. Ani zefirek - chyba, że się komuś wymsknie z wysiłku. Na brzegu tłum się zbiera i słychać za dużo polskiego... 


...no i Gruby już może pranie odebrał. Czas wracać i przydzielić nowy zakres obowiązków. Jeszcze tylko zerknięcie na punkt widokowy po wydostaniu się na przełęcz.
To nasza zatoczka:


i szerszy widok: na cały półwysep Railay - obie zatoki oraz hotelowe eldorado między nimi:


Po powrocie do hotelu zastałem inspektora przy inspekcji odebranego prania. Okazało się, że dostaliśmy bonus. Różowe (mocno używane) gacie niewiadomego pochodzenia. Żadnemu z nas nie przypadły do gustu więc zostaną na wyposażeniu pokoju. Może ktoś się ucieszy?
Po południu zaplanowaliśmy plażowanko - dla odmiany w dalszych rejonach plaży. Ta część planu powiodła się umiarkowanie... Tzn była plaża, maski, rurki itd - ale woda dała nogę. To czas odpływu akurat i tam gdzie chcieliśmy ponurkować do dyspozycji było tylko szorowanie brzuchami po rafie. Mimo intensywnych poszukiwań:


..podaż żyjątek poddających się obserwacji została mocno ograniczona:


Zniesmaczony inspektor zarządził odwrót:


i udał się na żerowisko, czekające spokojnie na pobliskich wodach przybrzeżnych


Wrąbawszy nieco krewetek w cieście smażonych w głębokim oleju jakoś odzyskał naruszoną równowagę psychiczną i mogliśmy wrócić do hotelu. Po drodze podziwiając wyłażące z wody skałki:


... i personel hoteli w kapokach wracający do domu (widział ktoś kiedyś u nas ludzi na traktorze w kapoku?)
 

Tu zażyliśmy zasłużonego odpoczynku, obserwując leniwie jak kończy się dzień i rosną liście:


A po zmierzchu nawiedziliśmy centrum w celach zdecydowanie gastronomicznych. Coś w jednej knajpce.... 



coś w drugiej...
 
 
i może coś z grila?


Napchani jak indyki na święto dziękczynienia spoczęli w pokoju. Niektórzy ględząc przez telefon...


...a pozostali klepiąc głupoty w klawisze...


 i łypiąc od czasu do czasu złowrogo w obiektyw aparatu:


P.S. 
Kilkudniowy poślizg w notkach z podróży spowodowany był zgubieniem się w okolicy pozbawionej prądu i internetu, ale za to ponadnormatywnie zaopatrzonej w wilgoć i ból tyłka, ale o tym innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz