sobota, 20 stycznia 2018

DZIEŃ 0 (19 stycznia)

No tak. Znowu uroki podróżowania nas dopadły. Czyli trzeba się trochę pomęczyć. Jak to na urlopie. Początek obecnych wojaży jest praktycznie zbieżny z ubiegłorocznym - aż do Bangkoku. Można powiedzieć, że trasa jest już przetarta i nie powinna sprawiać kłopotów. Po pobudce w cmentarnych ciemnościach (kwadrans przed 6-tą rano) trzeba było się jeszcze do końca pozbierać a w międzyczasie podnieść sobie ciśnienie próbując obudzić telefonicznie pewnego typa (zgodnie z ustaleniami). Zajęło mi to ponad 15 min i wyczerpało zasób przekleństw, który z wielkim trudem zbierałem przez większość życia. Jak się w końcu gnom obudził, odebrał i wysłuchał co mu miałem w tej kwestii do powiedzenia to dopiero można było przystąpić do realizacji planu.
Czyli śladami poprzedniej marszruty:
Pakujemy się do germańskiej drezyny.


Po czym opuszczamy styczniowe klimaty.


Etap pierwszy to trasa: Centrum Wszechświata - Tczew. Zarządcy dróg się tym razem w nocy wykazali i da się jechać:


 Niestety dla niektórych ten pierwszy etap okazał się zbyt wyczerpujący i po drodze zmuszeni byliśmy podzielić go przerwą na uzupełnianie elektrolitów...


Ale w końcu jakoś poszło. Dobrnęliśmy gdzie trzeba...


Przez niebotyczne zaspy udało się dobrnąć do dworca:


I tu okazało się, że z odśnieżaniem dla odmiany zaspali kolejarze...


Powyższa (planowa) godzina została oszukańczo wypisana bo pociąg spóźnił się o 10 min. (dzięki czemu Gruby zdążył wtrząchnąć jeszcze tradycyjnie zamówioną w barze jajecznicę). Ale jakoś Pełzolino się dowlokło i można było przejść do etapu drugiego (odcinek kolejowy).


Tu nuda. Żadnych niespodzianek. Oprócz faktu, że Gruby postanowił poudawać gimnazjalistę i pobawić się patykiem do robienia selfie...


... Na szczęście nikt oka nie stracił i reszta etapu szynowego przebiegła gładko.


Warszawa. Centralna. Podobno. Ja tam tu nic centralnego nie widzę. 


I w dodatku zimno jak gdzieś na Uralu albo w innych Suwałkach. Ale nic to, kapturki na łby i jakoś damy radę. Odwiedzamy tylko najsensowniejszy element tego miejsca...


...a potem bilety na lokalny środek transportu i  kierunek lotnisko imienia narodowego grajka...


We wspomnianej samolotowni tym razem straszny zamęt. Bagaże poszły szybko i bez bólu (wcześniejsza odprawa online) ale potem zaczęły się schody. Cholerne kolejki - najpierw do kontroli bezpieczeństwa a potem do kontroli paszportowej. Katastrofa. Inspektorowi trochę ciśnienie podskoczyło. I dobrze mu tak - należało mu się za moje poranne irytacje...
Pomiędzy kolejkami zbadaliśmy ofertę sklepów wolnocłowych, a potem już tylko pozostaje czekanie na załadunek i odlot. Kupa czasu. I tu prawie udało nam się zdobyć order idioty roku. Mamy czas to każdy nawija przez telefon. Trochę. I jeszcze trochę. I już właściwie dużo. I okazało się że z całego samolotu tylko my jeszcze jesteśmy na lotnisku i już szumią w głośnikach, że chcą zamykać bramkę. Jeszcze 5 min i byłoby cudnie: dwóch rozgarniętych inaczej patrzących na odlatujący samolot, na który mieli kuuuuupę czasu, bo od godziny byli już po wszystkich kontrolach i ale chciało im się czekać w kolejce do załadunku. Bez komentarza.  Ale zdążyli, wleźli i siedzą. Z widokiem na skrzydło.


Pierwszy lot w tej wycieczce. Z kilku, jak się okaże później. Tak jak poprzednio - dwuodcinkowy etap lotniczy do Bangkoku realizujemy liniami Qatar (identyczne połączenie co w ubiegłym roku). Pierwszy przelot jest długi i nudny. 5 godzin z hakiem.


I znowu lądowanie w DOHA.


Znane lotnisko. Prawie jak na swoich śmieciach, ale dla urozmaicenia wprowadzono pewne zmiany. Dodali dodatkową kontrolę bezpieczeństwa dla lotów transferowych (tych co się tylko przesiadają na inny samolot). Czyli znowu wysypywanie zawartości bagaży, zdejmowanie pasków zegarków itd. Ja oczywiście na dodatkową kontrolę na obecność materiałów wybuchowych i narkotyków (z twarzy chyba zawodowy terrorysta jestem - powinienem to sobie jako zawód wpisać w dokumencie tożsamości, będzie prościej). Grubemu za to zabrano straszliwą kontrabandę -  zapalniczkę. Miał dwie a okazało się, że wolno tylko jedną - i musiał z bólem serca (i innych organów) zdecydować, którą chce stracić. Ale jakoś to przeżył i popędził dalej  cały radosny:


Wszyscy wiedzą dokąd. Ale to będzie już następny dzień...