Kolejny dzień mordęgi. Tzn. podróży. Długodystansowe loty są wybitnie upierdliwe. Ciasno. Jak by się nie usadawiać, to po jakimś czasie boli dupsko wraz z przyległościami. Niby duże te samoloty robią ale i tak ciasno - przynajmniej w klasie ekonomicznej:) W tym największym latającym słoniu wygląda to mniej więcej tak:
Siedzenia ustawione w systemie 3-4-3, czyli dziesięć w rzędzie z dwoma przejściami (zamiast typowego 2-4-2 jak w poprzednim locie). Ta wielka cholera jest szeroka jak jakieś małe kino. Poprzedni lot jakoś minął (niecałe 5h) ale ten już dał się we znaki (kolejne 6h). Nuda. Można zerkać za okno (dzień już się zrobił)...
...ale po minucie nuda. Raz jakieś morze, raz Indie, ocean, znowu jakiś kraj, nuda... i w dodatku coraz bardziej niewygodna. Gruby snuł się ile mógł po okolicy, bo nie mógł już wysiedzieć...
...a ja próbowałem jakąś znośną pozycję na 2 fotelach. A czas się wlókł jak smark po szybie. Dla odwrócenia uwagi kwadrans można zająć się pracami biurowymi, tj wypełnianiem druczków wjazdowych...
...ale reszta czasu to nic zabawnego... Jaka to ulga kiedy już w końcu wielki blaszany ptak obniża pułap.
I w końcu bęc o ziemię... i to jest najfajniejszy moment lotu chyba.
A potem super "zaleta" wielkiego samolotu - czekanie aż będzie można w końcu wyleźć. A to trwa, oj trwa... Zanim 500 połamanych i zesztywniałych ludzików wywlecze bagaże ze schowków, pozbiera leniwe zady i wypełznie na zewnątrz to można by jajo wysiedzieć... Zdecydowanie przewagę mają tu mniejsze samoloty.
Wychodząc z rękawa dało się fotnąć naszego fruwającego wieloryba, ale dość słabo to wyszło bo szyby zaklejone były folią z reklamą. Ale coś tam widać...
Po wyjściu pierwszy krok nałogowców wiadomo dokąd:
Potem jeszcze jedna testująca cierpliwość atrakcja - kolejka po wizę. A jako że mamy kumulację - 500-tka z naszego samolotu plus jakiś jeden czy dwa inne i oto efekt: dobra godzinka stania w pozakręcanej jak wiadro drutu kolejce...
Jak już się to udało to jeszcze odebranie głównego bagażu z taśmy i można zabierać się za dalszy odcinek trasy. Przy wydatnej pomocy ruchomych chodników spełzliśmy parę poziomów niżej na stację kolejki kursującej do miasta. Bilety kupione w automacie - łatwo go rozgryźć - i po odkryciu metody korzystania z żetonów (tj. tutejszy personel nam pokazał gdzie i co przytknąć) lądujemy na peronie.
Około pół godzinki jazdy i wysiadka. I dopiero tu człowiek czuje dokąd dotarł. Do tej pory wszystko klimatyzowane. Samoloty, lotnisko, stacja kolejki i sama kolejka. A tu znienacka sauna. Jakieś 30 z hakiem plus konkretna wilgotność na dokładkę. No i zapach. Jednym słowem Bangkok. Pozbywamy się żetonów w celu przedarcia się przez bramki wyjściowe i trzeba złazić 3 kondygnacje na poziom ulicy (kolejki jeżdżą po cholernie wysokich estakadach nad miastem).
Po takim wysiłku zdecydowanie konieczne jest złapanie oddechu ;)
I można ruszać dalej. Przeszliśmy kawałek do innej ulicy, żeby ominąć pozostałych białasów którzy też tu dotarli. Potem tylko upolowanie taksówki i jazda - w ostatni kawałek tej podróży, do hotelu, gdzieś przy Khao San Road. Tutaj trochę hotelowych formalności i po pokonaniu paru pięter (windą) i labiryntu korytarzy (pomógł donosiciel bagaży)...
...można uznać podróż za zakończoną. I wystarczy, jak na razie. Bo ile można się przemieszczać.
A skoro dzień jeszcze chwilkę trwał, to trzeba było się rozejrzeć. Na początek rzut oka okolicy z balkonu. Ludzie, spory harmider, dużo muzyki.
Po zebraniu tyłków poszliśmy się trochę pokręcić po okolicy. Rozprostować nogi, pożreć kilka lokalnych wykwitów kulinarnych na ulicznych straganach...
to jakiś stragan bezpośrednio pod balkonem
|
...pokręcić się, przeskanować teren itd. Bez jakiegoś parcia i spinania, w końcu to urlop. Po 18-tej robi się już ciemno i powyższe ujęcie wygląda tak:
Ludzi dużo więcej (czyt. tłok jak cholera), szum ulicy dużo większy, muzyka DUUUUUUUŻO głośniejsza. I co 10 metrów inna - żeby nie było za prosto. Jazgot jak ta lala, ale wszystko przebija techno. O poziomie hałasu może coś powiedzieć to, że jak się stoi bezpośrednio obok siebie to trzeba wrzeszczeć do ucha jeśli chce się dotrzeć do słuchającego - a i tak nie wszystko wyłapie ;) I tak to tu leci. A aż do nocy. Późnej. A to czwartek jest. Ok 2:20 przejechał tu konwój policyjny i muzyka została przykręcona. Widać taki tu folklor w tym rejonie:)