środa, 21 lutego 2018

DZIEŃ 26 (14 lutego)

Zgodnie z planem opuszczamy El-Nido. Powrót do Puerto Princessa. Nie wiadomo dlaczego kierowca pojawił się po nas o godzine za szybko. Więc musi moment poczekać - musimy się spakować i załatwić parę drobiazgów "na mieście".




A to nasz "taras". Nazywany spacernikiem. Tu często urzędują wspomniane wczoraj karaluchy.


W busie jesteśmy sami. Na razie.


I wyjaśniła się przycyna wcześniejszego odebrania nas z hotelu. Załoga (kierowca i pomocnik) chcieli zatrzymać się na trochę na czymś w rodzaju dworca autobusowego. Pełno tu minivanów i jeepneyów. Zapytał nas czy możemy chwilę poczekać bo może jeszcze jakich pasażerów zgarnie. Mielimy pół godziny na obserwację załadunku lokalnych środków transportu...


...i znalezienie stosownych pozycji na podróż.



Faktycznie zabraliśmy jeszcze kilka osób. Ale jest luzik. W tylnym rzędzie siedzeń urzęduję samodzielnie. Nikt tu się nawet nie próbował instalować. Widocznie śmierdzę albo wyglądam mało przyjacielsko.
I pięć godzin jazdy przez malownicy Palawan. Na południe tym razem. 














Mała przerwa na papierosa.



A w połowie drogi większa przerwa regeneracyjna. Można coś zjeść nawet:




I dalej zakrętasy i wygibasy. Takie, że usiedzieć ani nawet uleżeć ciężko. Jak ktoś ma skłonności do choroby lokomocyjnej to tę trasę lepiej pokonywać dużym autobusem. Być może będzie to łatwiejsze dla żołądka bo one nie są w stanie tak gwałtownie manewrować. Jedna z pasażerek (tubylcza) co najmniej dwa razy pawia uwalniała. Przykre.
A tu jeszcze parę obrazków z drugiej części. Czasem troszkę nieostre bo w ruchu i gablota tańcuje, ale widać na nich troszkę lokalnego klimatu. I warunków bytowych ludzi na Palawan.








Pod koniec trasy pada. Kiedy docieramy do Puerto na drogach jest już błoto i kałuże. To nasze nowe lokum Nie wiadomo które już w tej podróży. Hotel Dolce Vita.


jest kameralny basenik




Jakiś plac zabaw z wielce interesującym egzemplarzem sztuki ogrodowej


To chyba ma być Marylin Monroe, ale artysta troszkę przeholował z uwypukleniem trzeciorzędowych cech płciowych. Oryginał chyba nie był aż tak "kłujący w oczy". Tak mi się wydaje.




Szaro i mokro trochę, ale jakiś obowiązkowy rekonesans trzeba jeszcze wykonać. W ulicznym biurze podróży zarezerwowaliśmy sobie wycieczkę na podziemną rzekę. To podstawowa atrakcja turystyczna tej okolicy. Jakieś 80 km stąd. Koszt 2150 pesos/os (w hotelu było za 2500 pesos). No to mamy co chcieliśmy na jutro. Pytanie tylko czy dojdzie do skutku, bo tajfunowa blokada wycieczek dzisiaj jeszcze obowiązuje. CI co teraz są w El Nido mają troszkę przechlpane. Nam tylko jedną wycieczkę skasowano, ale jak ktoś akurat na te dwa dni tam pojechał to się mógł wkurzyć. A nie wiadomo czy jutro dalej nie będzie zakazu.
Potem jeszcze spacerek ulicami Puerto Princessa. Nadal mokrymi.




 Kurczaki się pieką:

Ten widok pobudza małego głoda. I trzeba koniecznie nawiedzić jakiś punkt karmiący:




A potem powrót i zasłużony odpoczynek w galerii sztuki.






I nocne Polaków rozmowy w patio ze szklaneczką rumu. Z parą z sąsiedniego pokoju. Tak się trafiło, że obok akurat Polka mieszka. Z Włochem. I jak usłyszała, że Polacy się tu kręcą to ją zainteresowało bo od 30 lat we Włoszech mieszka i chętnie korzysta z możliwości pogadania po polsku. Siedzą tu już od wczoraj i mają kłopot bo bagaż nie dotarł. Linie lotnicze gdzieś pogubiły. Emirates. Nawet prestiżowym się zdarza. Podobno ich bagaże utknęły w Manili i teraz czekają. Dzwoniąc co jaki czas żeby się dowiedzieć co dalej z ich sprawą. Miały dotrzeć dzisiaj wieczorem ale ostatni samolot z Manili już był a bagaży brak. Mają dotrzeć jutro.



Na koniec dnia przyszedł jeszcze SMS z biura podróży z potwierdzeniem rezerwacji naszej wycieczki. Ale kluczowy będzie rano - zależnie od sytuacji i opini straży przybrzeżnej. Okaże się czy jedziemy na wycieczkę czy nie. Inspektor jest pesymistą w tej materii. I co gorsza może mieć rację.