sobota, 28 stycznia 2017

DZIEŃ 7 (25 stycznia)

Ostatni dzień na tym sympatycznym skrawku lądu. W miarę wyspani, ale Gruby narzeka, że źle spał bo ma stresa. Związane jest to z faktem, że zrobiliśmy sobie wczoraj rezerwację małej wycieczki. Na dzisiaj. Jakoś zapomniało się o tym wspomnieć. I jej perspektywa wyprowadza go z równowagi, że tak powiem. To znaczy jest posrany z nerwów, jak to się czasem mawia dyplomatycznie. Jak przed pierwszą wizytą u proktologa ;) I dobrze mu tak...
Po zerwaniu się o świcie i szybkim śniadanku (nie wszyscy mieli apetyt) idziemy sobie o, tutaj:


I już wiadomo o co chodzi :) Wczoraj tu byliśmy zaklepać sobie małe nurkowanko - koszt 3400 bathów od sztuki. Wczoraj jeszcze musieliśmy wypełnić jakieś medyczne formularze. A potem pani z centrum nurkowego urządziła nam wykład. Hahaha... - po angielsku, a jakże. Fakt, starała się mówić wolno ale i tak było to...  hmmm "mało docierające"? Żeby tak jeszcze na piśmie, to było to może by jeszcze jakoś szło w tym pokumać - ale z tekstem mówionym jakoś się nie czuję. Nie oszukujmy się - jak dla mnie mogła gadać równie dobrze po kantońsku. Albo w dialekcie mandaryńskim. Stąd zdenerwowanie Grubego. No i dzisiaj przyszliśmy już tu praktycznie sprawdzić czym to się je. Trudno. Dowiemy się o co chodzi w trakcie:)
Specjalnych ceregieli personel nie robił. Wbili nas w twarzowe wdzianka. Najpierw dopasowali maski. Potem przydział pasów z obciążeniem. W tym punkcie dla Grubego musieli się chwilkę naszukać zanim znaleźli egzemplarz wystarczająco długi aby usatysfakcjonować jego obwód. Potem jacket-y (to te kamizele), na to butla z pierdyliardem rurek, zaworów i czegoś tam jeszcze... I na razie bez płetw, piechotką, człapiemy karnie w kierunku basenu - za przewodnikiem naszego stada - instruktorem. Na wstępne szkolenie. My i jeszcze jedna parka. Ciężkie to cholerstwo się wdaje jak się to po lądzie targa. Fotek ze szkolenia basenowego brak, bo aparat został w tobołkach. A poza tym trzeba było skupić się podwójnie na obserwacji. Bo instruktor owszem, tłumaczył wszystko werbalnie ale znowu w obcym języku. Stąd potrzebna była pilna obserwacja tego co pokazuje. Poćwiczyli, pozanurzali, powynurzali, pobawili sprzętem, naumieli się opróżniać maskę z wody pod wodą i poratować potrzebującego zapasowym aparatem oddechowym i takie tam... Cały szereg innych podwodnych drobiazgów. No i słuchali z mądrymi minami trenera, który cały czas nawijał (no chyba, że siedział pod wodą - bo wtedy bulgotał tylko). Potem wydłubali nas z oprzyrządowania, które zostało przejęte przez drugą grupę treningową - chyba Japończyków (sądząc po paszczach), którzy mieli płynąć po południu (nasza grupa o 9-tej). Wróciliśmy do bazy i czekamy sobie leniwie, podczas gdy personel ładuje sprzęt, targa butle do łodzi i ogólnie krząta się pracowicie...



Przed samym zaokrętowaniem się jeszcze tzw. "briefing". Czyli odprawa z naszym osobistym instruktorem. W ten rejs rusza 3 instruktorów z i 6 kandydatów na topielców. 1 instruktor na 2 zielonych szczawików. Jest jeszcze siódma pasażerka, ale ona nie nurkuje. Obserwator. Z ramienia ONZ być może ;)
Odprawę jakoś przeżyliśmy wpatrując się jak w obrazek w naszego instruktora (Bena) i słuchając pilnie tego co miał do powiedzenia. To mogło być ważne. Dowiemy się kiedyś, jeśli przeżyjemy i jak znajdziemy tłumacza. A tymczasem morze wzywa...


No to ładujemy arystokratyczne kuperki na łódkę na której czeka już sprzęt i w drogę... Z entuzjazmem na buźkach:



Najpierw krótką. Dowożą nas do większego stateczku, stojącego na kotwicy dalej od brzegu. Nim to właśnie popłyniemy już w docelowy punkt wyprawy. To on:


Banda amatorów przełazi sobie po prostu, a grupa, która jest w pracy przeładowuje cały ładunek z pokładu na pokład. Zawsze ktoś musi robić, nie ma lekko...



No to płyniemy. Mniej lub bardziej niepewni turyści snują się po pokładach i udają zrelaksowanych...


jak widać po minach, przenika ich niczym niezmącona pewność siebie ;)


Statek płynie, a załoga systematycznie pracując przybliża godzinę próby, nie oglądając się na nastroje skazańców...


To nasz instruktorski zestaw:


Dwóch panów i jedna pani. Ten chudy po prawej w żółtych pasiastych gatkach to nasz osobisty Ben. On odpowiada za naszą dzielną parkę i jeśli jednak wrócimy żywi to wszyscy niezadowoleni z tego faktu do niego powinni kierować pretensje;)
Brzeg został daleko, daleko... 


...i już dopływamy na miejsce.
I oto jest, już okablowany i orurkowany inspektor prawie gotowy to wysiadki za burtę. Entuzjazm go wręcz roznosi, jak widać:


Cała procedura pozbawiona wszelakich ceregieli. Nikt tu nie przemawia spokojnym głosem, nie uspokaja, nie pomaga się przełamywać - tylko pokazuje, że sio do wody i już, tam czekać. I siedzimy w wodzie. Tak aktualnie wygląda Gruby na powierzchni:


a tak pod powierzchnią (tu jest go więcej, niczym góry lodowej):


Instruktor nie patrzy, to można wyjąć z kieszeni aparat i sobie potestować czy daje się zrobić selfie kiedy człowiek spętany jest tym całym rynsztunkiem:


Jakoś się daje. No to aparaty oddechowe w paszcze i ruszamy za przewodnikiem w wielki błękit. I tak po kolei, co my tu mamy..
Najpierw rozgwiazdy:


...jeszcze więcej rozgwiazd:


Gruby z Benem wyczyniają jakieś wspólne podejrzane harce:


są i ryby (strasznie oryginale zjawisko w wodzie):


jakieś wyliniałe jeże:


skalne labirynty...


instruktor coś tam se bulgocze...


przemykający w pobliżu inspektorzy drogownictwa...



bąbelki...

stadko innych płetwali:


oraz ryba znana jako "szef myjni" (kto oglądał stosowny film, ten wie):




I tak sobie wędrujemy pod wodą. Na głębokości parunastu metrów. Wg programu ma to być 12-to metrowe zanurzenie. Na moim wskaźniku majta się nawet do 15-tu ale on nie jest zbyt dokładny.


Precyzyjny, elektroniczny ma nasz instruktor. Ale nie mam jak na niego zerknąć bo oni z Grubym znowu zajęli się sobą. Coś ich ciągnie ku sobie... wysoce podejrzane. Strach pomyśleć co będzie dalej ;)



A tu nagle podwodne zdziwienie:


Na widok instruktora powstrzymującego Grubego przed wyżarciem wszystkich ryb z ławicy:


dajcie mi ryby! - bulgocze inspektor:


...zostaw, te są jeszcze niedojrzałe, brzuszek Cię rozboli...


W końcu dał się przekonać i odpuścił. Wypłynęliśmy na 5m. Tu przystanek na 3 min, żeby pozbyć się nadmiaru powietrza z systemu. Żeby Gruby się nie nudził Ben dał mu potrzymać sznureczek od bojki, którą właśnie wysłał na powierzchnię. Ma chyba ostrzegać jednostki nawodne, że ktoś tu się będzie wynurzał i mają stąd spływać.


Czas minął, można ruszać dalej w górę:


I już witamy na powierzchni, nadal wśród żywych:


Sygnalizacja do naszej łajby, żeby podpełzła bliżej:


Ryb pojeść nie dali, ale na pokładzie na pocieszenie czeka kurczak na słodko-kwaśno:




I owocowy deser:



A po posiłku chwila odpoczynku, a potem ponowne założenie sprzętu, nowych butli i druga tura. Każda trwała po ok. pół godz. Może ciut więcej. Za drugim przejazdem w sumie wyglądało całkiem podobnie. Może swobodniej już człowiek się czuł i bardziej skupiał się na otoczeniu. Dostrzegał więcej dookoła siebie.
To np. pani instruktorka z naszego zespołu:


A to piszący te bzdety - rozgląda się cymbał na boki zamiast patrzeć w aparat który sam obsługuje:


 Grubego znowu powstrzymują od żerowania na rafie:


Tu mamy inspektorską rufę w całej krasie:


I kolejną rozgwiazdę - dla odmiany kolczastą:


Jakieś nemopodobne rybki:


Pasiastą dżdżownicę...


...i jeszcze jedną ławicę...


...spłoszoną przez żerującego drapieżcę:


I po czasie potrzebnym na wyczerpanie powietrza w butli, kończy się nasza podwodna odyseja. To jest wysepka, którą właśnie opłynęliśmy pod wodą:


I Pan Inspektor, zadowolony że dotrwał do końca:


 Jeszcze tylko Ben oskubie go z płetw pod wodą:


 I można się wygramolić:


I nieco przymęczeni, ale już gotowi do powrotu na bardziej stały grunt.



Wzrok dziki, suknia plugawa...


...chciałoby się zacytować za słynnym poetą, ale fragment nie do końca pasuje bo prawie goły siedzi, więc jakość odzienia trudno ocenić;). W każdym razie już wracamy. Na redzie naszej plaży czeka już na nas łódka.


Tu nie ma czasu na opóźnienia. Załoga musi załadować nowe, pełne butle i ruszać w drugą turę - tym razem z Japończykami. A widać po chłopakach (i dziewczynie), że są już zmęczeni niańczeniem. To wygląda jak wakacje (przez tę scenerię) ale dla nich to robota. Ciężka. Nagabnięty o to przy pracy Ben stwierdził, że w ramach roboty ma już siłownię, crossfit (to odnośnie koszulki Grubego) i inne ćwiczenia;)
I tak to wygląda. Oni pozostają w pracy a my już mamy wolne:) Resztę dnia spędzamy już mniej ekstremalnie. Pocztę można leniwie sprawdzić...


...zerknąć co na naszej plaży słychać. Jak widać po nasyceniu kolorem niektórzy plażowicze (tj plażowiczki) już dość długo na słońcu przebywają:


...odwiedziny u stołówkowego krokodyla:


jakiś niezobowiązujący lodzik...


i ogólnie zajęcia kulturalno-oświatowe:


Chciałoby się skomentować powyższe: nie wie lewica co kombinuje prawica - i odwrotnie;).
Dzień dobiega końca, jak to po 18-tej - ale ponieważ coś by się zgryzło należy jeszcze udać się do hotelowej knajpki:


...na romantyczną kolację:)



A jutro czeka nas już ewakuacja z naszej wysepki. Trzy pełne dni za nami. Jeszcze tylko czwarta nocka i adios.